
13 lipca. Szwecja płakała, kiedy ją opuszczaliśmy. Wcześniej umiliła nam ostatnie chwile pobytu na lądzie wspaniałą chmurą szelfową. Dobrze, że ulewa przyszła dopiero, kiedy zwinęliśmy namiot i zdążyliśmy się spakować. Prom z Ystad na Bornholm był wielki, o wiele większy niż te, które pływają z Rostoku do Gedser w Danii. Dwa pokłady parkingowe mówią same za siebie. Lało przez całe półtorej godziny rejsu. Nawet błyskawice dogoniły nas na morzu.
W Rønne, stolicy Bornholmu, wylądowaliśmy z deszczem i przez pierwsze dwie/trzy godziny jeszcze się z nim borykaliśmy, ale potem już było tylko lepiej. Nie chcąc specjalnie moknąć i wiedząc, że duńskie kościoły są zazwyczaj otwarte dla zwiedzających, na pierwszy ogień wybraliśmy sobie kościół w Hasle. Okazał się bardzo ciekawy – piętnastowieczny, z misternie rzeźbionym ołtarzem (ok.1510 r.) i drewnianą amboną z 1600 r. (jedno i drugie przywiezione tu z Lubeki). Ponieważ wydawało się, że opady już się skończyły, ruszyliśmy do portu w tym samym miasteczku, w którego krajobraz świetnie wkomponowano pływające miejskie kąpielisko, połączone z nabrzeżem 25-metrową promenadą, prowadzącą do łazienek i przebieralni. Nad wszystkim górują wielopoziomowe, też drewniane schody widokowe, na których można się również opalać. Całość otaczają kolorowe domki. Pięknie to wygląda, ale niestety znowu dopadł nas tam deszcz, więc schroniliśmy się we wnętrzu Fredka i pojechaliśmy dalej.
Boczną drogą poprowadzoną przy samym brzegu morza dotarliśmy do urokliwej wioseczki Helligpeder. Warto było, bo tam jest naprawdę wyjątkowo. Potem postanowiliśmy dotrzeć do najbardziej wysuniętej na północ latarni morskiej na Bornholmie, do Hammerodde Fyr. Zatrzymał nas po drodze Hammershus, a właściwie jego ruiny. Wzniesiono go na początku XIII w. i przez ponad 500 lat – wielokrotnie przebudowywany i rozbudowywany – był siedzibą władców wyspy. Pełnił też ważną rolę obronną. Niestety, w 1763 r. został porzucony, a mieszkańcy wyspy uzyskali zgodę na jego rozbiórkę, uzyskując w ten sposób materiały budowlane, a mieszkańcy wyspy – zgodę na jego rozbiórkę. Systematyczne pozyskiwanie materiałów budowlanych trwało prawie 100 lat (zakazano go dopiero w 1822 r.). Dzisiaj to tylko ruiny, ale jakież imponujące! W końcu Hammershus był największym zamkiem nie tylko w Skandynawii, ale i w całej północnej Europie.
Późniejszy spacer do Hammerodde Fyr pozwolił nam podziwiać niesamowite widoki skalistego wybrzeża północnego Bornholmu. To bardzo ciekawa geologicznie wyspa, ale o tym może innym razem. My mieliśmy niecały dzień na zwiedzanie i chociaż Bornholm do dużych wysp nie należy (jego powierzchnia jest niewiele większa od powierzchni Warszawy), z konieczności musieliśmy wybrać tylko kilka z wielu jego atrakcji. Odwiedziliśmy więc kościół rotundowy św. Olafa w Olsker, podobno najlepiej zachowany spośród pięciu takich świątyń, jakie zostały na wyspie. Wszystkie są wyjątkowe, bardzo stare, wspierają się na środkowym filarze i nigdzie indziej w Danii ich nie zobaczycie. Ten w Olsker ma w dodatku potwierdzoną badaniami komorę pod ziemią, o której krążą legendy, że może kryć w sobie skarb Templariuszy.
Kiedy dzień się ostatecznie rozsłonecznił, wybraliśmy się na zbudowany z luźnego piasku południowy kraniec Bornholmu. Na dwunastokilometrowym odcinku wybrzeża są tam wysokie wydmy i jedne z piękniejszych bałtyckich plaż, słynące z czystej, przejrzystej wody o turkusowym odcieniu oraz ruchomych wydm. I jest tu najpiękniejszy w całej Europie drobnoziarnisty jasny piasek tak drobny, że kiedyś był używany do robienia klepsydr. Odpoczywaliśmy w cieniu latarni morskiej Dueodde Fyr.
W pobliskim sosnowym lesie można zobaczyć nigdy nieukończone schrony niemieckiego Wehrmachtu, które w okupacji niemieckiej miały monitorować ruch statków na Bałtyku. Do nadzoru wykorzystywano również dzisiejszą siedemdziesięciometrową wieżę obserwacyjną Bornholmer Tårnet, z której rozpościera się widok uznanym za najlepszy na Bornholmie, a obok funkcjonuje muzeum zimnej wojny.
Przedostatnim punktem programu było Arnager ze swoim najdłuższy drewnianym pomostem w Danii. Pomost łączy miasto z małym portem rybackim. Ciągnie się ponad 200 m. Został zbudowany już w 1884 r. i niedawno odnowiony, ponieważ port wioski w pobliżu plaży był zawsze zagrożony zamuleniem.
Ostatnim punktem dnia wczorajszego był spacer uliczkami Rønne (spaliśmy 13 km od miasta). Śliczne małe domki, przed nimi mnóstwo malw – jak to w Danii. Nasze serca jednak zdobyły dwa z nich: najmniejszy domeczek w miasteczku, niewiele szerszy od swoich własnych drzwi i tęczowy domek ze zdjęcia. O ósmej rano wyruszmy stąd kolejnym promem do niemieckiego Sassnitz i w końcu wracamy do domu.
Tekst i foto Maria Gonta
Coraz bliżej święta
Otwarcie hali sportowo-widowiskowej Arena GORZÓW jest głównym elementem tegorocznej kampanii „Gorzów blisko świąt”. Dwudniowa impreza zaplanowana jest w dniach 9-10 ...
<czytaj dalej>Chcą nowego porozumienia paradyskiego
Prezydent Gorzowa Jacek Wójcicki, wspólnie z prezydentami Zielonej Góry Januszem Kubickim i Nowej Soli Jackiem Milewskim, jest inicjatorem i współorganizatorem ...
<czytaj dalej>Uzasadnienie inicjatywy obywatelskiej
Publikujemy UZASADNIENIE INICJATYWY OBYWATELSKIEJ na rzecz skrócenia urzędowej nazwy miasta Gorzów Wielkopolski i przywrócenia jej historycznego polskiego brzmienia – GORZÓW.
WSTĘP
tylko ...
<czytaj dalej>Petycja
Szanowny Panie Prezydencie,
powstała petycja dotycząca likwidacji podziemnego przejścia dla pieszych przez ulicę Piłsudskiego. Ja chciałabym się przyłączyć do tej inicjatywy, ...
<czytaj dalej>