
8 lipca. O wycieczce do Tanum rozmawialiśmy już od kilku dni, utyskując na pogodę. Marcelina nie mogła się doczekać, ciągle pytając, kiedy wreszcie tam dotrzemy. A wszystko zaczęło się od krótkiej z mamą rozmowy (którą oczywiście babcia skrzętnie zanotowała):
- Będziemy oglądać ryty naskalne.
- A co to są ryty?
- To takie rysunki, jak ty robisz, tylko wykonane bardzo, bardzo dawno temu i na skale, nie na papierze.
- To ciebie wtedy nie było jeszcze na świecie???!!! A ja to pływałam daleko w kosmosie?
Chwilę później Marcelina przypomniała sobie jeszcze:
- Kiedyś oglądałam "Jaskiniowców", taką bajkę. I tam też były rysunki na skale. Czerwone.
Wczoraj wreszcie ziściło się Cysiowe marzenie, ale najpierw musieliśmy się pożegnać z naszą dwudniową bazą w Trättelanda. To było kolejne fantastyczne miejsce. Na terenie sporego gospodarstwa stoi siedem drewnianych, całorocznych domków o powierzchni około 25 m kw. (są grzejniki elektryczne) i cztery miejsca kamperowe. Bardzo troskliwy właściciel przyjeżdża śmiesznym pojazdem, wita każdego gościa i poleca okoliczne ciekawostki. W każdym domku znajdują się dwa piętrowe łóżka i podstawowe oprzyrządowanie. Toalety, prysznice i stanowisko do zmywania naczyń są w osobnym budyneczku (ciepła woda), a wodę do domku (do celów spożywczych) trzeba sobie przynieść w kanisterku. Domeczki rozłożone są na wzgórzu pośród skałek i drzew, z fajnym widokiem. Spokój, cisza, sarny, ptaki, motyle. Piękna lokalizacja przy trasie do Norwegii i w atrakcyjnym turystycznie regionie. Idealna na jedną, dwie noce.
Wracam do największej atrakcji dnia, czyli naskalnych malowideł w Tanum. Nie da się ukryć, że zrobiły ogromne wrażenie na nas wszystkich, nie tylko na Cysi, która podskakiwała z radości, wołając: "Ale mi się tu podoba! Ale mi się tu podoba!" My też bardzo lubimy takie prehistoryczne znaleziska, a tutaj jest ich multum, około 3.000. Występują w 100 grupach na terenie obejmującym 51 ha. Nie do wszystkich można dojść, ale wyznaczono kilka tras, gdzie zbudowane zostały drewniane podesty, umożliwiające ich oglądanie. Dla wygody turystów i wbrew protestom archeologów, petroglify pomalowano w tych miejscach na czerwono. Tak są lepiej widoczne. Cały ten obszar wpisano na listę UNESCO już w 1994 r. Najbardziej zdumiewająca jest płaska skała (Vitlyckehällen) pokryta prawie pięcioma setkami różnych kształtów, znaków i symboli liczących sobie co najmniej 2800 lat (najstarsze). Co ciekawe, prawie nie ma wśród nich postaci kobiecych (charakteryzujących się warkoczem), niemal wszystkie ludzkie sylwetki mężczyzn mają bardzo wyraźnie zaakcentowaną męskość. Przy okazji warto wspomnieć, że petroglifami nazywamy rysunki wyryte w skale i nie należy ich mylić z piktogramami, które są tylko narysowane.
Zanim wybraliśmy się na wędrówkę po lesie, odwiedziliśmy znajdujące się po drugiej stronie drogi darmowe Viltycke Museum. Multimedialna ekspozycja jest naprawdę ciekawa, a oglądanie na suficie prezentacji naskalnych rysunków, wciąga jak mało co. Ogląda się, leżąc na wyłożonej poduszkami okrągłej kanapie. Tuż za muzealnym budynkiem jest jeszcze skansen prezentujący osadę z epoki brązu. Cysia po raz pierwszy strzelała tam z łuku do tarczy. Trafiła.
Po terenie, nad którym sprawuje opiekę Viltycke Museum dreptaliśmy z górą dwie godziny i to spowodowało, że po raz kolejny musieliśmy zmienić swoją planowaną trasę. Stacja benzynowa z LPG, którą wcześniej wynalazł na mapie Bodek, miała zostać zamknięta o 15:00, czyli zanim byśmy do niej dojechali. Tu w ogóle mnóstwo miejsc jest otwartych zadziwiająco krótko. Podobnie w Norwegii, gdzie tankowaliśmy Fredka przy... sklepie ogrodniczym, a kawiarnia z najpyszniejszymi lodami zamykała tam swoje podwoje o 17:00.
Wczoraj mieliśmy nocować w samochodzie, a dziś i jutro w kolejnym domeczku, tym razem bez prądu i wody, za to w krainie Astrid. Rzeczywistość okazała się trudniejsza, bo w centralnej Szwecji nie udało się nam znaleźć dobrego miejsca do rozbicia biwaku – albo zakaz rozbijania namiotu (a tym razem mamy taką potrzebę), albo milion gzów, radośnie zacierających łapki na widok łatwego łupu. Od słowa do słowa i zarezerwowaliśmy trzecią noc w Hulsfred. Udało nam się tu dotrzeć przed 22:00. Mamy cudny domek, nie większy od kampera (powierzchnia 10 m kw.) z dwoma piętrowymi łóżkami i składanym stołem, bez wspomnianej wcześniej wody i prądu, a właściwie bez gniazdek elektrycznych, bo prąd musi być, skoro wnętrze oświetlają nam dwie ledowe żarówki. Gdzieś w pobliżu są sławojki, ale my mamy własną przenośną toaletę wiadrową, która sprawdziła się na wyjeździe do Hiszpanii i Portugalii. Jezioro pod bokiem. Dokładniej zapoznamy się z otoczeniem dopiero dzisiaj.
Tekst i foto Maria Gonta
Coraz bliżej święta
Otwarcie hali sportowo-widowiskowej Arena GORZÓW jest głównym elementem tegorocznej kampanii „Gorzów blisko świąt”. Dwudniowa impreza zaplanowana jest w dniach 9-10 ...
<czytaj dalej>Chcą nowego porozumienia paradyskiego
Prezydent Gorzowa Jacek Wójcicki, wspólnie z prezydentami Zielonej Góry Januszem Kubickim i Nowej Soli Jackiem Milewskim, jest inicjatorem i współorganizatorem ...
<czytaj dalej>Uzasadnienie inicjatywy obywatelskiej
Publikujemy UZASADNIENIE INICJATYWY OBYWATELSKIEJ na rzecz skrócenia urzędowej nazwy miasta Gorzów Wielkopolski i przywrócenia jej historycznego polskiego brzmienia – GORZÓW.
WSTĘP
tylko ...
<czytaj dalej>Petycja
Szanowny Panie Prezydencie,
powstała petycja dotycząca likwidacji podziemnego przejścia dla pieszych przez ulicę Piłsudskiego. Ja chciałabym się przyłączyć do tej inicjatywy, ...
<czytaj dalej>