
12 maja. Noc i poranek. Graça spokojne wyjątkowo. Rozczulił nas tubylec spacerujący z psami. Jeden kundelek biegał swobodnie, drugi, mocno leciwy, stał w drewnianym wózeczku, ciągniętym przez jego pana. Okazało się, że ma już 17 lat. Oddaliliśmy się od wybrzeża, więc wietrzysko nieco osłabło, ale i temperatura rano wynosiła tylko 10 stopni.
Dziś zygzak zawiódł nas na wschodnią stronę i nie żałujemy, bo doświadczenie to było wyjątkowe, pomału jednak kończy nam się czas, więc pewnie resztę tej górskiej przygranicznej Portugalii zostawimy sobie na następny raz, a teraz skupimy się na tej nadoceanicznej. W planie mamy przecież jeszcze kilka miejsc w drodze powrotnej przez Hiszpanię. Stanowczo za późno wyjechaliśmy z kraju.
Spośród dwunastu Aldeias Históricas de Portugal, czyli historycznych wiosek Portugalii wybraliśmy Piódão, o której wiedzieliśmy tylko, że przyrównują ją do bożonarodzeniowej szopki i że domy, ulice, schody zbudowane są tam z łupka. Rzeczywistość przeszła nasze najśmielsze wyobrażenia. Po pierwsze jechaliśmy tam, jechaliśmy i jechaliśmy drogą tak krętą, że – jak to Bodek stwierdził – krowę by tu trzeba najpierw wycofać, żeby odpowiednio w zakręt weszła. Tak panoramiczną, że od trzymania kurczowo uchwytu w drzwiach Fredka zrobił mi się odcisk na jednym z palców (bo przecież nie od obierania pomarańczy) i tak niezapomnianą, że długo jeszcze będzie mi się śnić. Droga wiodła przez Serra do Açor, piąte co do wielkości pasmo górskie w kontynentalnej części Portugalii z najwyższym szczytem Pico da Cebola o wysokości 1418 m n.p.m. Raz wspinała się ku szczytom, raz opadała, ale zdecydowana większość trasy dostarczała zapierających dech w piersiach widoków. Wiezione przez nas butle z wodą wygrywały trzaskającą melodię, wyrównując ciśnienie w swoich wnętrzach. Ciekawe czy zbiornik paliwa też się rozszerzył – skonstatował Bodek.
Mijaliśmy po drodze miejscowości o sympatycznie brzmiących nazwach. Najbardziej przypadła mi do gustu Gondemaria, bo to prawie tak, jakbym się przedstawiała. Była jeszcze Mourísia, którą łatwo przeczytać jako Marysia. Nie zjeżdżaliśmy, bo drogi tam z pieca na łeb, a potem trzeba by się wdrapywać. Kiedy ni stąd ni zowąd otworzył się nam widok z góry Piódão, zaskoczenie było totalne. Czytać o amfiteatralnym ułożeniu domostw, a widzieć to w przepaści pod swoimi nogami, to coś zupełnie innego. I jeszcze trzeba tam zjechać.
Parkingi, z braku miejsca niezbyt duże, znajdują się na początku miejscowości. Dalej zwyczajnie nie ma możliwości poruszać się autem, motorem czy rowerem. Tam nawet trudno się chodzi. Wąziuchne i kręte uliczki wyłożone łupkiem, nieskończona ilość łupkowych schodów o nierównej wielkości stopni. Dachy też z łupka. Do tego niebieskie drzwi i obramienia okien, i głośno szumiące lodowate potoczki, spływające wyłożonymi łupkiem rynienkami oraz tarasowe, obudowane łupkowym murkiem poletka – wszystko to sprawia, że czujecie się trochę, jakbyście wpadli z wizytą do jakiegoś tolkienowskiego świata. Te same niebieskie detale podkreślają kontrastującą z otoczeniem biel tamtejszej świątyni (Igreja Matriz do Piódão), która bardziej wygląda na zamek śpiącej królewny niż kościół. W jej wnętrzu nawet posadzka jest pochyła i wychodząc, lepiej się nie spieszyć. Zbyt szybkie tempo może spowodować, że nie zdołacie się zatrzymać.
Dojazd tu nie jest łatwy, jednak mieszkanie w Piódão to prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza zimą (ja bym chyba nie wyszła z domu). I jeszcze jedno – poszukajcie w Internecie fotografii, przedstawiającej nocny widok na tę królową łupkowych wiosek, a od razu zrozumiecie, dlaczego porównują ją do bożonarodzeniowej szopki.
Po cichutku planowałam jeszcze wizytę w niezbyt odległej (na oko) miejscowości Foz d’Égua, ale wiedząc, że droga powrotna na wybrzeże będzie tak samo trudna, jak przyjazd tutaj, nawet Bodkowi o swoim pomyśle nie wspomniałam. No to sam ją sobie znalazł i pojechaliśmy jeszcze głębiej w tę wąską, wyciętą przez nieduży ciek dolinę. W Foz d’Égua spotykają się dwa strumienie: jeden płynący z Piódão, a drugi z Chãs d´Égua i właśnie w tym miejscu urządzono maleńką, widoczną na zdjęciu praia fluvial (rzeczną plażę), nad którą wznoszą się malownicze, wręcz bajkowe mostki zbudowane z kamienia. Jest też kilka łupkowych domów, a Internet nawet tu nie zagląda.
Droga powrotna przez Serra do Açor doprowadziła nas do Coimbry, czwartego co do wielkości miasta i niegdysiejszej stolicy Portugalii, gdzie uroczyście wystartowała wczoraj 56. edycja rajdu samochodowego zaliczanego do Rajdowych Mistrzostwa Świata WRC. Z trudem przebiliśmy się przez miasto i na nocleg wylądowaliśmy tuż obok wietrznej plaży w Costa Nova do Prado, niedużej miejscowości ulokowanej pomiędzy ujściem rzeki Aveiro (Ria de Aveiro) a Atlantykiem. Nazywają ją tęczową wioską, ponieważ wiele domków jest tutaj pomalowanych w barwne pionowe lub poziome pasy. To tzw. palheiros – dawne magazyny materiałów wędkarskich lub magazyny do solenia sardynek, obecnie przekształcone w domy kąpielowe.
Maria Gonta
foto Bogdan Gonta
Milion dla filharmonii
W środę 6 grudnia 2023 r. marszałek Marcin Jabłoński spotkał się z dyrektor Filharmonii Gorzowskiej Joanną Pisarewicz.
W projekt budżetu Samorządu ...
<czytaj dalej>Oprogramowanie Lubuskie trzeba zaktualizować
- Oprogramowanie Lubuskie trzeba zaktualizować - powiedział podczas spotkania lubuskich samorządowców w Paradyżu - Gościkowie prezydent Gorzowa Jacek Wójcicki.
7 grudnia ...
<czytaj dalej>Coraz bliżej święta
Otwarcie hali sportowo-widowiskowej Arena GORZÓW jest głównym elementem tegorocznej kampanii „Gorzów blisko świąt”. Dwudniowa impreza zaplanowana jest w dniach 9-10 ...
<czytaj dalej>Chcą nowego porozumienia paradyskiego
Prezydent Gorzowa Jacek Wójcicki, wspólnie z prezydentami Zielonej Góry Januszem Kubickim i Nowej Soli Jackiem Milewskim, jest inicjatorem i współorganizatorem ...
<czytaj dalej>