
8 maja. Wczoraj tylko dwie wioski i mały fragmencik jednego miasta, a tyle wrażeń. Wszystko zaczęło się już przed świtem, kiedy wybrałam się nad Tag z zamiarem fotografowania wschodu słońca (tym razem sprawdziłam, czy bateria jest na miejscu). Nasza dzienna gwiazda jakoś nie chciała wyjść zza gór, za to księżyc, wielki jak patelnia, uśmiechał się znad drugiego brzegu rzeki. Na dodatek spacer po promenadzie wymagał refleksu i robienia uników przed kręcącymi się na trawnikach zraszaczami. Gdyby poranek był cieplejszy, właściwie można by się od razu wykąpać.
Po śniadaniu ruszyliśmy do jednej z najstarszych wiosek w Portugalii. Idanha-a-Velha, dziś senna i niewielka, była od 1199 r. bardzo ważną stolicą biskupstwa. Jej historia sięga I w. p.n.e. Wtedy znajdowała się tu rzymska osada Igaeditania, a jej pozostałości przetrwały do czasów obecnych. Później znana była pod wizygocką nazwą Egitânia oraz arabską Idânia (przez ponad dwa wieki była we władaniu Maurów). Według legendy miał się tutaj urodzić król Wizygotów Wamba, natomiast zamek zbudowali dopiero templariusze.
Idanha jest zupełnie inna od wcześniej odwiedzanych przez nas wiosek. Nie ma tu wszechobecnej bieli, są za to domy z kamienia, róże, malwy i bardzo wojownicze bociany. Ich klekot niósł się już z daleka, a prawdziwa walka o gniazdo działa się wprost na naszych oczach. Latające w powietrzu pióra były błyskawicznie wyłapywane przez jaskółki i wróble. Wojownicze były tylko kościelne bociany, te mające gniazda na palmach, obserwowały ich potyczkę spokojnie.
Druga z wiosek – Monsanto – to kolejne orle gniazdo, które nieźle dało nam w kość stromizną uliczek. Jak zwykle w takich miejscach są one wąskie i bardzo wąskie, a tutaj dodatkowo nad wieloma wiszą głazy, ograniczające ich wysokość. Samochody najlepiej pozostawić na parkingach i wdrapywać się pieszo po niezapomniane wrażenia, my jednak, licząc na jakieś miejsce inwalidzkie pod kościołem, zapędziliśmy się Fredkiem tak daleko, że już odwrotu nie było i kiedy wyrósł nam przed maską znak informujący o zwężeniu do 1 m 95 cm, Bodek stwierdził „Damy radę! Przejdzie!”. No i daliśmy. Na szerokość lusterek, z półtoracentymetrowym luzem z każdej strony (na zdjęciu właśnie ta najwęższa brama). Za to mieliśmy świetny parking tylko dla siebie, a obok auta fontannę z kryształowo czystą i bardzo zimną wodą źródlaną, którą napełniliśmy butelki. Takich wodopojów było w wiosce całkiem sporo, o czym przekonaliśmy się podczas wspinaczki do zamku.
Szacuje się, że wzgórze, na którym powstało Monsanto, ufortyfikowane było już w neolicie. Jedna z legend, a właściwie dwie niemal identyczne, mówią o oblężeniu przez Rzymian (II w p.n.e.) lub Maurów (1400 lat później) i fortelu, dzięki któremu miejscowość przetrwała bez szwanku. Ktoś z mieszkańców wpadł na pomysł, by zrzucić z murów cielaka napełnionego ryżem i chociaż były to jednocześnie resztki zapasów żywności, jakie w Monsanto pozostały, nieprzyjaciel odstąpił w przekonaniu, że obfitość strawy nie zapowiada szybkiego poddania się osady. Na pamiątkę tego wydarzenia co roku organizowany jest 3 maja festyn, podczas którego zrzuca się z murów już nie cielaka, tylko kosze z kwiatami.
Chociaż do samego zamku nie dotarliśmy (droga okazała się jednak zbyt trudna), wędrówka po mieście dostarczyła nam wiele powodów do zachwytów, bo tak naprawdę, to trudno czasami stwierdzić, gdzie w Monsanto kończy się głaz, a zaczyna dom. Ileż trzeba mieć samozaparcia, żeby nadal mieszkać w tak trudnych warunkach.
Syci wrażeń i nie da się ukryć, że z lekka umęczeni, ruszyliśmy z powrotem w kierunku Alentejo. Po ponownym przekroczeniu Tagu zatrzymaliśmy się jeszcze w Castilo Branco, żeby nakarmić Fredka gazem, a przy okazji rzucić okiem na miasto, którego korzenie sięgają również niepamiętnych czasów. Nazwa miejscowości odwołuje się do „białego zamku” templariuszy, z którego do dziś zostało już naprawdę niewiele. Wybraliśmy się tam na spacer po wyjątkowej urody ogrodzie, utworzonym w 1725 r. przy ówczesnym pałacu biskupim. Wiedzieliśmy o nim tylko tyle, że jest jednym z najwspanialszych portugalskich przykładów barokowych ogrodów w stylu francuskim. I trzeba przyznać, że jest naprawdę śliczny.
Wejście jest płatne (bilet seniorski 1,5 euro), spacer nie trwa dłużej niż kilkanaście minut, ale warto się wybrać chociażby po to, żeby zobaczyć galerię królewskich figur, ustawionych na balustradzie schodów. Nie sposób nie zauważyć, że kilka z nich ma o wiele mniejszy rozmiar od pozostałych. Tajemnica tkwi w fakcie, że te małe figurki przedstawiają znienawidzonych hiszpańskich władców Portugalii.
Nocleg tym razem wypadł nam w miejscowości Montargil, na cichym parkingu pomiędzy amfiteatrem a stadionem miejskim. Na szczęście, w niedzielny przedsezonowy wieczór nie odbywały się tutaj żadne imprezy. Dziś kierunek Lizbona i Cabo de Roca – najdalej na zachód wysunięty punkt lądu stałego Europy.
Tekst i foto Maria Gonta
Coraz bliżej święta
Otwarcie hali sportowo-widowiskowej Arena GORZÓW jest głównym elementem tegorocznej kampanii „Gorzów blisko świąt”. Dwudniowa impreza zaplanowana jest w dniach 9-10 ...
<czytaj dalej>Chcą nowego porozumienia paradyskiego
Prezydent Gorzowa Jacek Wójcicki, wspólnie z prezydentami Zielonej Góry Januszem Kubickim i Nowej Soli Jackiem Milewskim, jest inicjatorem i współorganizatorem ...
<czytaj dalej>Uzasadnienie inicjatywy obywatelskiej
Publikujemy UZASADNIENIE INICJATYWY OBYWATELSKIEJ na rzecz skrócenia urzędowej nazwy miasta Gorzów Wielkopolski i przywrócenia jej historycznego polskiego brzmienia – GORZÓW.
WSTĘP
tylko ...
<czytaj dalej>Petycja
Szanowny Panie Prezydencie,
powstała petycja dotycząca likwidacji podziemnego przejścia dla pieszych przez ulicę Piłsudskiego. Ja chciałabym się przyłączyć do tej inicjatywy, ...
<czytaj dalej>